Ibanez TBX65R – 2-kanałowy tranzystorowy wzmacniacz 65 W RMS z dopalaczem Xmode.
„Jak za bardzo się nie wykosztować, a dobrze zabrzmieć?” To chyba najczęściej stawiane pytanie przez młodych adeptów gitarologii stosowanej. Wielu producentów sprzętu wychodzi naprzeciw z propozycjami niedrogiego hardware, jednak niewielu udaje się te potrzeby jakkolwiek zaspokoić. Rzadko można znaleźć coś naprawdę interesującego. Jak w tej kategorii radzi sobie Ibanez?
Pierwsze wrażenie, jakie pojawia się po obejrzeniu TBX65R to słowo – ładny 🙂 Ja osobiście lubię prostotę we wszystkim, więc niewysublimowany acz elegancki design tego pieca od razu przypadł mi do gustu.
Wyposażony w 12″ głośnik Ibanez IS1204G jest zamkniętą konstrukcją, takim klasycznym połączeniem czerni i srebrnego, moim zdaniem wygląda to naprawdę nieźle – ale dosyć o powierzchowności, przecież liczy się wnętrze:)
Wzmacniacz ma dwa kanały, czysty i „gorący”, na każdym z nich mamy możliwość zapięcia osobnej korekcji, na drugim jest do dyspozycji nawet podwójna gałka kontroli średnich tonów.
Ponadto oba możemy lekko podrasować – zacznijmy jednak od początku. Po kilku pierwszych uderzeniach w struny przyznam, że się uśmiechnąłem. Naprawdę mi się podoba! Mimo, że brzmienie jest ewidentnie tranzystorowe, coś w sobie ma. Nie słychać w każdym razie podobieństw do kiepskich przedstawicieli gatunku plus minus kilkuset złotych, słychać lekki charakter tego pieca – w końcu seria Tone Blaster była bardzo szumnie zapowiadana przez producenta, więc być może tym razem nie skończyło się na obietnicach. Po przegraniu kilku zagrywek i akordów wcisnąłem przycisk „overdrive” i barwa zmieniła się na lekko crunchową. Kilka zmian w korekcji było jednak wymaganych (przynajmniej moim zdaniem) ale to przecież niewiele – a później było już naprawdę nieźle.
Cała siła tego sprzętu ujawnia się jednak dopiero po przełączeniu kanału na przesterowany – tutaj mamy zdecydowanie większe pole do popisu. Samo „nieuzbrojone” brzmienie już zaspokaja dużo wymagań, ale dopiero zwiększone możliwości zabawy z korekcją powodują, że rozpiętość barw jest naprawdę spora – można z jej pomocą ustawić zarówno mięsiste distortion, jak i jasno brzmiące przesterowanie typowe dla brytyjskiego rocka.
Do dyspozycji mamy jeszcze przełącznik X-mode, którego symbol widnieje na froncie pieca – po wciśnięciu dostajemy naprawdę niezłe podbicie efektu. Wtedy stwierdziłem, że w zasadzie granie bez tego trybu mnie nie interesuje – wzmacniacz brzmi zdecydowanie lepiej, gdyby nie wypisana moc i gabaryty, można by pomyśleć, że posiadamy w swoim arsenale coś zdecydowanie silniejszego.
Jak w niemal każdym sprzęcie tego typu jest też do dyspozycji gałka reverb, który brzmi całkiem poprawnie – ni to płyta, ni to komora pogłosowa, coś pomiędzy. Niemniej spełnia swoje zadanie.
Do ćwiczeń możemy również użyć osobnego wejścia mp3 na froncie, żeby pograć trochę z podkładem. Bardzo fajną sprawą w ogóle jest to, że wzmacniacz gra naprawdę „czysto”, Zwłaszcza przester jest wolny od większości zakłóceń, niechcianych szumów i „zabrudzeń”, jednocześnie nie powodując otępiającego wrażenia sztuczności dźwięku, które bardzo często pojawia się przy chińskich interpretacjach klasycznych marek.
Ostateczne wrażenia? Moim zdaniem to bardzo dobry piec do grania w domu i na próbach, a także eksperymentów z brzmieniem. Ibanez naprawdę poradził sobie z zadaniem, jakie przed sobą postawił, zwłaszcza porównując je z ceną, jaką za tą realizację wymaga – w tej chwili można dostać ten model za nieco ponad 200 Euro netto. W zasadzie trudno mówić o konkurencji w tym przedziale cenowym w ogóle – piec bije wszystkie inne na głowę. Brzmieniem i charakterem. Może 65 Watt to nie bardzo dużo, ale i tak po rozkręceniu gałki głośności na 2/3 byłem pewien, że sąsiedzi testują ten sprzęt razem ze mną – zresztą chyba wrażenia też mieli pozytywne, bo nie słyszałem później żadnych pretensji 😉 I spokojnie moc wystarcza na nieduże sceny klubowe czy na próby.